26 kwi 2017

To Read Or Not To Read | Ręka, noga, mózg na ścianie... "Imperium burz" Sarah J. Maas | PREMIERA: RECENZJA



No i to mi się podoba!


Na pewno zdążyliście zauważyć, że uwielbiam serię Szklany tron, ale jedynie dwa pierwsze tomy. Dziedzictwo ognia okazało się dla mnie wielkim rozczarowaniem, a Królowa cieni została przereklamowana na dziesiątą stronę.

Próbowałam was przygotować recenzjami poprzednich części na premierę kolejnej. Tak, dzisiaj zajmiemy się najnowszą powieścią Sary J. Maas czyli Imperium burz. Pierwsze zdanie, to nad zdjęciem, już sugeruje, że nie posypią się iskry wściekłości i zawodu. Przynajmniej nie w tym sensie, co przez ostatnie dwa razy.

Szklanym tronie poznaliśmy Cealenę Sardotien, groźną zabójczynię Adarlanu, która dopiero co została wybawiona przez księcia z ciemnych otchłani kopalni soli i zmuszona podstępem do wzięcia udziału w turnieju na Królewskiego Obrońcę. Akcja serii postępuje i w tej chwili nie ma ona kompletnie nic wspólnego z tymi początkowymi wydarzeniami, a jednocześnie jest oparta na nich w stu procentach i cały czas się do nich odnosi.

Aelin Galathynius rozpoczyna zbierać siły do walki ze złowrogim Erawnem. Dziewczyna w końcu jest gotowa na odzyskanie swojego królestwa i zamierza włożyć całe serce w zwycięstwo. Czy jej się to uda? … Każda kolejna informacja byłaby niewybaczalnym spoilerem, więc na tym poprzestanę.


Imperium burz zaczęło się bardzo dobrze. Irytujące mnie wątki z wiedźmami zaczęły nabierać większego sensu już w Królowej cieni, ale to dopiero tutaj wszystko się wyjaśniło. Po co one tam były nam potrzebne i dlaczego przez blisko dwie książki wytrącały mnie z równowagi? Paradoksalnie w Imperium rozdziały o Manon czy Elide były dla mnie najciekawsze, najwięcej tam się działo i najlepiej mi się je czytało. Bo w końcu wszystko zaczęło się łączyć i składać w logiczną całość!

Piąta część Szklanego tronu jest specyficznym tworem. Przez 700 stron autorka przygotowuje bohaterów do wojny. Aelin wraz z Rowanem, Aedionem i Dorianem próbuje odzyskać szacunek i sprawić, by ludzie zaczęli brać ją na poważnie jako przyszłą królową państwa, o które trzeba zawalczyć. Jednak co tu jest nietypowe to fakt, że Maas chyba pierwszy raz nie postawiła na jeden główny wątek kulminacyjny, kończący całą powieść. W Imperium burz co kawałek mamy opisane wydarzenia chwytające za serce. Gdy akcja zwalnia tylko na chwilkę, za dwie strony znowu coś się dzieje. Myślimy, że możemy wziąć głębszy oddech, bo bohaterowie są bezpieczni, a tu się okazuje, że nie, bo rach ciach mach i znowu zaczyna się coś dziać. I tak cały czas. Jaki jest tego efekt? Siedzisz i przewracasz kolejne kartki, bo jak najszybciej chcesz się dowiedzieć, czy oni wszyscy tak naprawdę postąpili, czy to tylko żarty.

Za to ostatnie 150 stron… Nie wiem czemu myślałam, że skoro na każdym kroku mamy nagłe zwroty akcji, to że Maas nie zdoła zaskoczyć mnie końcówką. I jakże się myliłam. Dopiero tam autorka wyjaśnia wszystkie intrygi, każdy najmniejszy szczegół, który zdarzył się nie tylko w Imperium, ale też we wcześniejszych częściach. Powracają wspomnienia, wszystko jest interpretowane i rozkładane na czynniki pierwsze. Dlaczego wtedy ktoś odbył z kimś rozmowę, dlaczego dopuścił się takiego czynu i jakie jest usprawiedliwienie danej decyzji? I nagle się okazuje, że Maas nigdy nie stawia przecinka w złym miejscu. Nawet wprowadzenie postaci, która jest tylko tłem i wydaje się nie grać żadnej większej roli, nabiera nowego znaczenia. Tu nic nie jest takie, jak się wydaje. Czytasz i nie wierzysz w to, co czytasz. Autorka dosłownie wzięła sobie mój mózg do ręki i smarowała nim po ścianach. Myślisz, że wiesz, o co jej chodziło i jaki jej cel przyświecał? Wydawać ci się może, ale jesteś w wielkim błędzie.


Mój największy wniosek, jaki wyciągnęłam z lektury tej powieści? Już nigdy nie zaufam Sarze J. Maas. Raz oszukała mnie pod koniec Korony w mroku, gdzie na sam koniec spuściła na mnie wielką torpedę. A to, co zrobiła teraz, nawet się nie umywa do tamtego incydentu. Mój mózg wygląda jak po wybuchu bomby atomowej. Wszystko się rozpieprzyło i już nic nie będzie takie samo. W zakończeniu jestem jednocześnie bezwarunkowo zakochana, jak i mam przez nie ochotę krzyczeć, płakać i walić nogami w ścianę.

Teraz Szklany tron niebezpiecznie daleko wychyla się w stronę high fantasy w stylu Gry o tron, z którą widzę niebezpiecznie dużo wspólnego. Sama postać Aelin w tej części i jej chęć odzyskania tronu, którego jest prawowitą spadkobierczynią, zbieranie armii, pływanie na statkach i obcowanie z dziwnymi zwierzakami oraz władanie ogniem… przypomina wam to coś? Daenerys, brawo. Analogia między tymi dwoma bohaterkami nasuwa się mimowolnie, ale mimo to w powieści oprócz ogólnego zarysu, ich podobieństwo nie wysuwa się aż tak na pierwszy plan, jak mogłoby się to wydawać.

Zaletą konstrukcji fabuły na pewno jest fakt, że losy bohaterów podzielono na osobne wątki. Oprócz Aelin dostajemy rozdziały z perspektywy Elide, Manon, Doriana czy Aediona. Zanim wszyscy się ze sobą spotkają, minie trochę czasu. A nim to nastanie, każde z nich zdąży przeżyć swoje wspaniałe przygody.

Moje luźne spostrzeżenie, które dopiero przy lekturze tego tomu przyszło mi na myśl. Uwaga, mogą pojawić się spoilery. Manon jest dziedziczką Czarnodziobych, Dorian spadkobiercą Adarlanu, Rowan jest księciem, Elide także coś znaczy, Aedion to osobna historia, a sama Aelin walczy o tron. I wyobraźcie sobie, że oni wszyscy w pewnym momencie się ze sobą spotykają. Nagromadzenie królów na metr kwadratowy przekracza dopuszczalną normę.


Wspominałam już, że nie gra mi związek Aelin z Rowanem, prawda? Dalej utrzymuję swoje zdanie. Rowana bardzo lubię i nic do niego nie mam, ale po prostu nie widzę tych dwoje razem. A niestety wszystko wskazuje na to, że to dopiero początek ich wspólnej życiowej drogi.

Jaka jest według mnie największa wada Imperium burz? Brak Chaola! I to totalny brak Chaola! Patrząc na wydarzenia mające miejsce w Królowej cieni, wszystko jest usprawiedliwione i zrozumiałe. I ja wiem, że autorka ma w planach napisać powieść o nim i tylko o nim, ale ja chciałabym obie te rzeczy i by jego wątek także był ujęty w Imperium. A tak to nie dość, że osobiście się nie pojawia w żadnej scenie, to jeszcze ledwo co o nim wspominają. Raptem pięć razy, pięć! Tak, liczyłam.

Oprócz tej małej, co ja mówię, wielkiej! niedogodności z powodu braku Chaola, Imperium burz to wspaniała książka, która sprawiła, że odzyskałam wiarę w sens tego cyklu. Ten tom jest po prostu epicki. Dużo zawirowań, tajemnic i intryg. Gwarantuję wam przeżycie emocjonalnego rollercoasteru. Nie jest się w stanie przewidzieć następnych posunięć autorki. Można jedynie z pokorą przyjąć to, co wymyśliła. I albo być na nią złym za perfidne zagrania, albo płakać z rozpaczy nad utraconymi nadziejami.





Za możliwość przedpremierowego przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu Uroboros







Źródło: https://toreador-nottoread.blogspot.com/ 




Fakty objawione:
Tytuł: Imperium burz
Autor: Sarah J. Maas
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 864
Grubość grzbietu: 4,3 cm
Masa: 0,954 kg
Ciężar: 9,36 N [g=9,81 m/s2]
Cena: 49,99 zł
Mobilność: L+ (ciężka cegła)

6 komentarzy:

  1. Nie czytałam jeszcze tej serii choć jestem jej bardzo ciekawa :D może w wolnej chwili po nią sięgnę :D

    Pozdrawiam Agaa
    http://ilovetravelingreadingbooksandfilms.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba muszę koniecznie nadrobić pozostałe części cyklu, bo za mną tylko "Szklany Tron".
    Pozdrawiam
    #LaurieJanuary
    http://zniewolone-trescia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem po pierwszym tomie i za kilka dni zabieram się za całą resztę za jednym razem. To będzie gigantyczny kac książkowy <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem bardzo ciekawa całej serii. Już nie mogę doczekać się, kiedy sięgnę po "Szklany tron" :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Z pewnością przeczytam, bo uwielbiam tą serie

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie czytałam jeszcze tej serii, ale jakoś nie mogę się do niej przekonać. A pewnie jak w końcu się zmobilizuję to pewnie się zakocham ;)

    OdpowiedzUsuń

© Kordelia| WioskaSzablonów | X | X | X |.